Wybraliśmy się wczoraj w rodzinnym składzie do Lasu Bemowskiego. Po kilku cieplejszych dniach z temperaturą powyżej zera gleba zaczęła pachnieć promieniowcami. Z daleka las wydawał się jeszcze nieco smętny i pozbawiony życia, ale z bliska słuchać było już zaintrygowane głosy prawie marcowych sikor bogatek.
Olsy po deszczach nabrzmiały wodą. Ścieżki, po których przechodziliśmy suchą stopą jeszcze dwa dni temu, stały się grząskie i uparły się, żeby nam pobrudzić buty, łapy i spodnie.

Po sforsowaniu małego kanałku, doczłapaliśmy do suchszych wysepek dawnych grądów, które po obsadzeniu sosną, wyróżniają się gęstym podszytem nitrofilnych gatunków i pozostałościami grądowego runa i podszytu. Jednym z najbardziej typowych gatunków dla takich ex-grądów jest leszczyna, co dało fitosocjologom pretekst do uznania jej za gatunek wyróżniający dla jednego zespołów borów mieszanych Pino-Quercetum corydaletosum.

Męskie kwiatostany leszczyny, rozchylające się i ukazujące jasnożółte pylniki – zbiorniki pyłku. Stopniowe wysychanie zewnętrznych okryw pylników spowoduje ich pęknięcie i uwolnienie pyłku w powietrze. Na razie parowanie jest jeszcze zbyt słabe.
Nieświadoma tego zaszczytu leszczyna poczuła już przybliżający się czas końca zimy i postanowiła zakwitnąć. Jak wiele gatunków wiatropylnych musi pamiętać, by wyrzucić swój pyłek w powietrze wtedy, kiedy pod okapem gęstego drzewostanu jest przewiewnie. Wtedy pyłek będzie miał szanse dostać się dalej, niż do sąsiedniego krzewu, gdzie osiadłby i został spłukany przez deszcz. Dość lekki i przypominający żółte, napompowane czworościany foremne pyłek leszczyny może swobodnie lecieć długie kilometry i przeciwdziałać izolacji genetycznej poszczególnych osobników, a nawet populacji tak samo, jak w Hiszpanii.
Idąc dalej mijaliśmy drewno z robionych (prawidłowo!) zimną trzebieży, w tym usuwane dożywające już swoich lat topole, prawdopodobnie Populus 'Serotina’. Na ich korze zahipnotyzowały nas plechy porostów, rzadko dających się obserwować z taką łatwością.



Może ktoś z Czytelników wie, co to za gatunki?
Oprócz saprofitycznych a więc obojętnych dla topoli porostów, można było z bliska oglądać miejsca wyrastania pasożytniczej jemioły, a nawet niewidoczne zwykle z poziomu terenu, miejsca kiełkowania nasion, przyklejonych przez zrozpaczone ptaki do kory razem z przesyconym lateksem guanem.

Nieco dalej, padający deszcz spływał po korze grabów tworząc charakterystyczne rzeki.

Na grabowej korze również można było spotkać porosty, w tym prawdopodobnie, misecznicę grabową .

Na leśnych ścieżkach pod naszymi ubłoconymi nogami również wiele się działo. Umykające w oddali sarny zostawiły po sobie odchody. Przy dużej wilgotności widać było na ich powierzchni spęczniałą żelową otoczkę, pozostałość po śluzie wydzielanym pulsacyjnie przez nabłonek jelita grubego: gęsty, rzadki, gęsty, rzadki. Gęsty tworzy okrywę, po rzadkim prześlizguje się dalej.

Nieopodal z nadzieją patrzył w przyszłość bluszczyk kurdybanek. Brr, pogoda jeszcze chłodna – myślał – ale światło takie białe :-). Przynajmniej teraz nikt mi go nie zabierze.
