Dziś, przy Wydziale Biologii UW kwitły również leszczyny tureckie (Corylus colurna), będące w odróżnieniu od rodzimych leszczyn zwyczajnych (Corylus avellana), duzymi leśnymi drzewami o wyraźnym, wyprostowanym pniu, występującymi naturalnie na Bałkanach, Azji Mniejszej i Kaukazie. W Bułgarii występuje jako domieszka w moezyjskich górskich lasach bukowych. W Rosji rośnie w kaukaskich lasach liściastych w kraju Krasnodarskim nad brzegiem Morza Czarnego, m.in. w Soczinskim Parku Narodowym, nieopodal słynnego pałacu Władymira Putina.
Zwisające kwiatostany napakowane męskimi kwiatami widać było z daleka, jednak dopiero z bliska widać było znamiona słupków kwiatów żeńskich. To właśnie one czekają na to, by swobodnie unoszony w bezlistnym drzewostanie pyłek mógł je skutecznie odnaleźć. Pod tym względem oba leszczyna zwyczajna niczym się od tureckiej nie różni.
WikimediaImages / Pixabay
Na kampusie Wydziału Biologii nie ma bezkresnego lasu tureckiej Anatolii, ale duch przeszłości konkurencyjnej (the ghost of the competition past) wciąż unosi się nad miejską dżunglą. Oznacza on, że gatunki zachowują się w danym momencie nie tak, jak tego wymagają od nich aktualne warunki naturalnej selekcji, ale tak, jak przystosowały się do warunków panujących w toku przeszłej już ewolucyjnej historii.
Wczoraj, w niedzielę 21 lutego, wyjeżdżając rano z domu widzieliśmy całą rodziną cztery bociany kołujące nad Radiowem!
Czy nie za wcześnie? Trudno powiedzieć, bociany to twardzi goście. Nie dość, że w obie strony mają do pokonania kilka tysięcy kilometrów i to nad mało przyjaznymi terenami.
Szlaki migracji bociana białego Ciconia ciconia. Polskie bociany lecą szlakiem wschodnim przez Turcję i bliski wschód, przelatują nieopodal terytorium Państwa Islamskiego i ogarniętej wojną Syrii.
Nawiasem mówiąc, migracje afrykańsko-polskich bocianów przypominają nasze własne. Może to tłumaczy, dlaczego darzymy bociany taką irracjonalną sympatią :-). Zawsze to kawałek sawanny. I mikrobiomów – bakterii, pięknych afrykańskich pasożytów też trochę przyniosą :-).
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/2/27/Spreading_homo_sapiens_la.svg
Wybraliśmy się wczoraj w rodzinnym składzie do Lasu Bemowskiego. Po kilku cieplejszych dniach z temperaturą powyżej zera gleba zaczęła pachnieć promieniowcami. Z daleka las wydawał się jeszcze nieco smętny i pozbawiony życia, ale z bliska słuchać było już zaintrygowane głosy prawie marcowych sikor bogatek.
Olsy po deszczach nabrzmiały wodą. Ścieżki, po których przechodziliśmy suchą stopą jeszcze dwa dni temu, stały się grząskie i uparły się, żeby nam pobrudzić buty, łapy i spodnie.
Po sforsowaniu małego kanałku, doczłapaliśmy do suchszych wysepek dawnych grądów, które po obsadzeniu sosną, wyróżniają się gęstym podszytem nitrofilnych gatunków i pozostałościami grądowego runa i podszytu. Jednym z najbardziej typowych gatunków dla takich ex-grądów jest leszczyna, co dało fitosocjologom pretekst do uznania jej za gatunek wyróżniający dla jednego zespołów borów mieszanych Pino-Quercetum corydaletosum.
Męskie kwiatostany leszczyny, rozchylające się i ukazujące jasnożółte pylniki – zbiorniki pyłku. Stopniowe wysychanie zewnętrznych okryw pylników spowoduje ich pęknięcie i uwolnienie pyłku w powietrze. Na razie parowanie jest jeszcze zbyt słabe.
Nieświadoma tego zaszczytu leszczyna poczuła już przybliżający się czas końca zimy i postanowiła zakwitnąć. Jak wiele gatunków wiatropylnych musi pamiętać, by wyrzucić swój pyłek w powietrze wtedy, kiedy pod okapem gęstego drzewostanu jest przewiewnie. Wtedy pyłek będzie miał szanse dostać się dalej, niż do sąsiedniego krzewu, gdzie osiadłby i został spłukany przez deszcz. Dość lekki i przypominający żółte, napompowane czworościany foremne pyłek leszczyny może swobodnie lecieć długie kilometry i przeciwdziałać izolacji genetycznej poszczególnych osobników, a nawet populacji tak samo, jak w Hiszpanii.
Idąc dalej mijaliśmy drewno z robionych (prawidłowo!) zimną trzebieży, w tym usuwane dożywające już swoich lat topole, prawdopodobnie Populus ‚Serotina’. Na ich korze zahipnotyzowały nas plechy porostów, rzadko dających się obserwować z taką łatwością.
Może ktoś z Czytelników wie, co to za gatunki?
Oprócz saprofitycznych a więc obojętnych dla topoli porostów, można było z bliska oglądać miejsca wyrastania pasożytniczej jemioły, a nawet niewidoczne zwykle z poziomu terenu, miejsca kiełkowania nasion, przyklejonych przez zrozpaczone ptaki do kory razem z przesyconym lateksem guanem.
Nieco dalej, padający deszcz spływał po korze grabów tworząc charakterystyczne rzeki.
Na grabowej korze również można było spotkać porosty, w tym prawdopodobnie, misecznicę grabową .
Na leśnych ścieżkach pod naszymi ubłoconymi nogami również wiele się działo. Umykające w oddali sarny zostawiły po sobie odchody. Przy dużej wilgotności widać było na ich powierzchni spęczniałą żelową otoczkę, pozostałość po śluzie wydzielanym pulsacyjnie przez nabłonek jelita grubego: gęsty, rzadki, gęsty, rzadki. Gęsty tworzy okrywę, po rzadkim prześlizguje się dalej.
Nieopodal z nadzieją patrzył w przyszłość bluszczyk kurdybanek. Brr, pogoda jeszcze chłodna – myślał – ale światło takie białe :-). Przynajmniej teraz nikt mi go nie zabierze.
Zajęcia zaczęły się zgodnie z harmonogramem przewidzianym w połowie września. Warunki pogodowe były zmienne, początkowo pogoda była jeszcze zdecydowanie letnia, w czasie ostatnich zajęć doskwierał podczas spacerów poranny chłód. Starano się stosować środki zaradcze w postaci ćwiczeń fizycznych – tupania lub biegu w miejscu.
Okres zajęć był dogodnym momentem do obserwacji:
Ilustracja 1: Dzieci z przedszkola nr 422 nie chca już zbliżać się do kłującego, ciernistego ognika.
Na terenach zieleni wokół Przedszkola nr 422 odnaleźliśmy brzozy, które bardzo ucierpiały z powodu letniej suszy i zgubiły większość liści. Wspólnie z dziećmi zastanawialiśmy się, co mogło je zerwać z drzewa i eksperymentowaliśmy z wpływem sztucznego wiatru wywołanego wspólnym dmuchaniem na odrywanie się liści.
Ilustracja 2: Nie ma dwóch takich samych żołędzi – zbiory dziecka z przedszkola nr 236.
Udało się nam znaleźć na trawnikach inne ślady dotkliwej letniej suszy: uschnięte mezofityczne gatunki C3: wiechlinę łąkową Poa pratensis i roczną P. annua, a obok nich żywo ulistnione gatunki C3 o głębokim systemie korzeniowym: powój polny Convolvulus arvensis czy lucernę siewną Medicago sativa oraz typowo letnie gatunki C4: palusznicę krwawą Digitaria sanguinalis czy łobodę szarą Atriplex tatarica.
Dzieci miały okazję ćwiczyć się w poznawaniu różnorodności gatunkowej: odróżniały jarzębinę od ogników i irgi, uczyły się różnic między gatunkami spokrewnionymi: dębu szypułkowego Quercus robur i bezszypułkowego Q.petraea, irgi lśniącej Cotoneaster lucida i poziomej C. horizontalis oraz najeżonego cierniami ognika szkarłatnego Pyracantha coccinea.
N przykładzie liści różnych gatunków i owoców dębu szypułkowego dzieci poznawały zmienność wewnątrzpopulacyjną – element różnorodności genetycznej. Szukaliśmy odpowiedzi na pytanie – dlaczego liście tego samego gatunku są podobne, ale nie takie same?
Spadające żołędzie i kasztany stały się znakomitą okazją do eksperymentowania i weryfikacji hipotez. Czy wiatr zabiera kasztany spod drzewa? Nie – sprawdzaliśmy trzy razy. Czy gatunki anemochoryczne (owoce lipy) można znaleźć dalej od drzewa macierzystych? Tak. Czy owocki o różnych parametrach lotnych (u lip różna liczba orzeszków, małe lub duże skrzydełka) różnie latają? Tak. Czy owocek, który opada wolniej, może być dalej zabrany przez wiatr? Tak – tutaj wspólne dmuchanie okazało się być bardzo widowiskowe.
Ilustracja 3: Dzieci z przedszkola nr 236 były bardzo zaintrygowane dziurkami w żołędziach. Niekiedy udało się znaleźć żywego lokatora – larwę słonika.
Dzieci szukały odpowiedzi na pytanie „Co robi dziurki w owocach?” Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie wraz ze wszystkimi grupami próbowaliśmy rozdłubywać żołędzie. Okazało się, że w niektórych z nich udawało się znaleźć żywą larwę słonika żołędziowca (Curculio glandium), znanego z długiej „trąby” chrząszcza ryjkowca. Przy okazji okazało się również, że także podobne do żołędzi galasy to mieszkania osy galasówki dębianki Cynips quercus folii L.
Bardzo cenne ze względów poznawczych było wspólne testowanie hipotez dotyczących pochodzenia owoców z drzew: „Jak stwierdzić, że żołędzie rosną na dębie, skoro znaleźliśmy również pod nim kasztany?” Okazało się, że chociaż zdarzają się zamiany, to jednak frekwencja owoców pod właściwymi im drzewami jest przytłaczająca.
Na przykładzie żołędzi i kasztanowców dzieci rozwiązywały nawet skomplikowane problemy związane z zapytaniami zależnościami przestrzennymi: „Dlaczego pod czterema kasztanami nie można znaleźć żołędzi, skoro jest pełno łupin?. Nie można, ponieważ znajdowały się wzdłuż drogi z osiedla do do przedszkola, szkoły i parku z placem zabaw, tuż przy chodniku”.
Na trawnikach obserwowaliśmy gorączkowe starania roślin jednorocznych o zakwitnięcie i wydanie nasion: pochodzącą z Amazonii żółtlicę drobnokwiatową Galinsoga parviflora, łobodę szarą Atriplex tatarica i jęczmień płony Hordeum murinum. Ostatni czas na kwitnienie i owocowanie miały szafirowe kwiatostany cykorii podróżnik Cichorium intybus oraz bniec pospolity Melandrium album.
Jak zwykle próbowaliśmy odbierać otoczenie wszystkimi zmysłami – słuchaliśmy ptaków, wciągaliśmy w nozdrza zapachy – tym razem najpiękniejsze były zapachy były po nocnej, ciepłej ulewie.
Dzieci przypominały sobie fakty z wcześniejszych wycieczek: zapach lip czy parzenie rąk prowadzącego przez pokrzywę zwyczajną Urtica dioica.
Wśród zwierząt dominowały ptaki: wróbel domowy, wrona siwa, kawka, sójka i szpak.
Ilustracja 5: Obserwujemy pracę mięśni podłużnych i okrężnych dżdżownicy.
Odgłosy zwierząt towarzyszyły przejściom pomiędzy poszczególnymi przystankami, jak zwykle stymulowało to wczuwanie się w naśladowane gatunki, ułatwiało przejście mentalne do następnej fazy zajęć. Do dotychczasowego wycia psów i wilków, muczenie krów i cielaków, kumkania kumaków nizinnych i górskich, kukania kukułek, meczenia kóz, beczenia owiec, miauczenia kotów dodaliśmy głosy sów (puchacz) i dzięcioła czarnego oraz zielonego.Tym razem na początku każdego spaceru dzieci otrzymywały duże torebki strunowe, do których zbierały samodzielnie to, co stało się dla nich skarbem. Torebki były większe, niż poprzednio aby się nie rozrywały, ale dzieci wciąż były zachęcane do rozważnego zbierania tylko takich skarbów, które okażą się dla nich naprawdę ważne.
Dzieciom w trakcie zajęć udostępniano lupy, które stymulują ciekawość poznawczą i umiejętności obserwacyjne. Obserwowały za ich pomocą m.in. poruszanie się dżdżownic i biedronek.
Wracając ze spaceru dzieci śpiewały jesienne piosenki o jarzębinie.
Na zakończenie zajęć wszystkie dzieci otrzymały pamiątkowe dyplomy
Piotr Mędrzycki